Dnia 1. sierpnia ministranci z Kraskowa udali się na pierwszy wspólny wyjazd wakacyjny. Ministranci chodząc po kolędzie zbierali pieniądze, żeby wyjechać…no właśnie, gdzie…? Wszyscy zadawali sobie to pytanie. Jedyną osobą, która znała odpowiedź na to pytanie był nasz proboszcz ksiądz Piotr Glinka. Tajemnicę jednak wyjawił kilka dni przed wyjazdem, a miejscem tym była Węglówka. Cała nasza grupa z księdzem proboszczem na czele została zaproszona przez ojca sercanina ks. Krzysztofa Ligockiego, który pod nieobecność ks. Piotra pełnił w naszej parafii posługę duszpasterską. Wyruszyliśmy przed południem, by wieczorem być na miejscu i zacząć podziwiać piękno górskiego krajobrazu. Podczas podróży kierowcom wycieczki chyba najbardziej wdały się we znaki korki, które niekoniecznie opływały w złość innych uczestników ruchu drogowego. Kierowcy wychodzili z pojazdów, wymieniali się cennymi uwagami i urządzali sobie swoiste pikniki. Po kilku godzinach jazdy w słoneczny piękny dzień, pokonaniu pierwszych górskich zakrętów dotarliśmy na miejsce. Naszym oczom ukazał się dom rekolekcyjny, który mógłby pomieścić znacznie liczniejszą grupę niż nasza. Na zewnątrz był plac, gdzie wieczorami urządzaliśmy ogniska z pysznymi kiełbaskami i boisko do siatkówki.

Było także osobne pomieszczenie ze stołem do tenisa stołowego, gdzie odbywały się zacięte pojedynki. Jednak wszyscy najchętniej grali w ulubioną grę ministrantów, „kartofla”. W pochmurne dni i wieczory górował „monopoly”, w którym niekwestionowanym mistrzem był ksiądz proboszcz, a także karty „UNO”. Oprócz księdza Piotra opiekę nad nami sprawowały dwie panie Krysie, które dbały by nikt ze stołówki nie wracał z pustym brzuszkiem. Przed smacznym jedzonkiem oczywiście modlitwa, którą każdego dnia prowadził inny ministrant. Sam pobyt w ośrodku był bardzo przyjemny, jednak ksiądz proboszcz miał dla nas w zanadrzu sporo wyjazdów w różne ciekawe miejsca. W każdy dzień nie było mowy o nudzie. Rano msza, którą ks. Piotr odprawiał wspólnie z ks. Krzysztofem, a później dzień pełen wrażeń. Odwiedziliśmy między innym Wieliczkę. Kopalnia pokryta solą przyprawiała o zawrót zwłaszcza konsumujących słone ściany, którzy doszli do stopnia lizania niezbyt smacznego betonowego muru. Wielkie wrażenie robiła kaplica wykuta w soli. Po Wieliczce czas na Kraków. Zwiedzaliśmy oczywiście Zamek Wawelski, rynek, gdzie bardziej wygłodniali ministranci zajadali się pyszną pizzą i zwiedzali Sukiennice. Smok wawelski cierpiał tego dnia na zapalenie gardła, gdyż nie chciał nam zionąć ogniem.

Kolejnego dnia nowe emocje. Tym razem to Morskie Oko. Pogoda tego dnia niespecjalnie nas rozpieszczała, słońce za chmurami a z nieba „kapuśniaczek”. Nikogo to jednak nie zraziło. Wszyscy pełni hartu ducha udali się w kilku kilometrową, pieszą wyprawę „pod górkę”. Narzucone tępo wdało się niektórym we znaki. Nasz trud jednak został wynagrodzony, kiedy to ukazał się cel naszej podróży. I choć zimno i pochmurnie wszystkich ucieszył widok krystalicznej wody. Na miejscu oczywiście drugie śniadanko, które chyba jak nigdy smakowało wyczerpanym podróżnikom. Po zejściu czas się ogrzać, gorąca czekolada skutecznie rozgrzała i poprawiła samopoczucie. Na dokończenie dnia atrakcji, Krupówki, gdzie każdy znalazł coś dla siebie. Jako że pogoda nie przeszkadza dzielnym ministrantom, i tak było i tym razem, odwiedziliśmy Szczawnicę i wyciąg krzesełkowy. Przed zajęciem miejsc na krzesełkach pogoda była niepewna, lecz na dobre zaczęło się u szczytu. Deszcz nieźle nas nastraszył, lecz znaleźliśmy schronienie w pobliskim pensjonacie. I tu znów niezastąpiona okazała się gorąca czekolada.

Gdy zjechaliśmy, czym prędzej udaliśmy się do naszego domku, przebrać mokre rzeczy i dalej, ale już na miejscu aktywnie spędzać dzień. W rekompensacie za zmoczone ubrania, ksiądz proboszcz zorganizował wyjazd do Rabkolandu. Na miejscu moc atrakcji: karuzele, które zakręcały w głowach; tory gokartowe wyłaniały w ferworze walki młodych zawodników Formuły 1, i kino 4D. Te ostatnie cieszyło się chyba największą popularnością. Wkładając okulary przenosiło nas w inny trój-, a nawet czterowymiarowy świat szalonego wyścigu, czy strasznej kolejki w mrocznej kopalni. A wszystko za sprawą efektów podnoszonych foteli, strumienia powietrza dmuchanego prosto w twarz i wody t ryskającej na ubrania. A gdy słońce pięknie grzało, nie można było zmarnować takiej pogody. Po podpowiedzi ks. Krzysztofa udaliśmy się popływać i opalać. Miejsce to nie było daleko, a górska rzeka oddzielona tamą tworzyła całkiem spory basen. Nie obyło się także bez meczu w piłkę siatkową, gdy dostaliśmy wyzwanie od tamtejszej kolonii. Mecz był pełen emocji, lecz skutecznie broniliśmy honoru Kraskowa wygrywając 3:1.
Tak mijały nam dni w Węglówce, pełne atrakcji i przygód. Wszyscy będziemy mieć to miejsce w swoich wspomnieniach. Gdy wróciliśmy każdy zadawał sobie pytanie „dlaczego tak szybko się to skończyło…?” Wszyscy ministranci chcieliby gorąco podziękować organizatorom pierwszej wspólnej wakacyjnej wycieczki, ks. Piotrowi i ks. Krzysztofowi. Jak ministranci oceniają wyjazd w skali od 1 do 10…?? 20!!!