Po raz 5 ruszyliśmy na wycieczkę ministrantek i ministrantów. Można zatem powiedzieć, że był to jubileuszowy wyjazd. W tym roku do końca nie wiedzieliśmy, gdzie się udajemy. Cel podróży utrzymywany był w wielkiej tajemnicy. Co prawda niektórzy z nas się domyślali, że chodzi o góry, ale na przypuszczeniach wszystko się kończyło. Rodzice też nie „puścili pary z ust”, zatem 30 czerwca wsiadając do samochodów ruszaliśmy w nieznane. Kilometry ubywały i stawało się jasne, kierujemy się na Kraków a potem na ZAKOPANE. Tak, to był cel naszej podróży: stolica polskich Tatr. Zamieszkaliśmy w Domu Rekolekcyjnym Ojców Werbistów. Tak rozpoczął się nasz wypoczynek.

Pierwszy dzień to wędrowanie Doliną Chochołowską. Spokojny spacer pośród gór i drzew, przy szumiącym strumyczku. Trzeba było wędrować, ale był to czas przygotowania do jeszcze większego wysiłku, gdyż następnego dnia ruszyliśmy ku Morskiemu Oku. Trasa prowadząca po drodze asfaltowej, ale już znacznie dłuższa. Trzeba było wielu sił, tym bardziej, że słońce świeciło przecudownie i było upalnie. W końcu dotarliśmy nad zimne wody górskiego jeziora. Czas na odpoczynek, moczenie zmęczonych nóg. Starsi postanowili wędrować dalej, aż do Czarnego Stawu, młodsi pozostali nad Morskim Okiem pod opieką Ks. Proboszcza, który stwierdził, że ten dzień jest kryzysowy i nie idzie do góry. Niech żałuję, bo tam do góry rozpościerał się wspaniały widok. Warto było podjąć trud dla takiego widoku. Trzeci dzień to Dolina Kościeliska. Wydawać się mogło, że to taki malutki spacerek, ale na szlaku znalazła się Jaskinia Mroźna, do której droga wznosiła się wysoko po zboczu. Potem półgodziny przeciskania się pośród szczelin, gdzie temperatura wynosi przez cały rok 6 stopni. Przecudowne doświadczenie widzieć naszego Proboszcza jak często musiał iść prawie na kolanach bo sklepienie tak bardzo się obniżało. Na szczęście wszędzie się przecisnął, więc na końcu znowu w pełnym składzie ruszyliśmy ku Wąwozowi Krakowskiemu.

Piękna formacja skalna i w końcu dotarliśmy do schroniska. W drodze powrotnej postraszyła nas burza. Na szczęście ukryliśmy się przed deszczem, chociaż dwóch z pośród nas nieźle doświadczyli niebieskiego prysznica: Ks. Piotr i Maciek, który doświadczył lekkiej kontuzji kostki. Czwarty dzień spędziliśmy na basenie. Cudowne miejsce. Ciepła woda, zjeżdżalnie i ten cudowny widok gór. Tutaj też straszyła nas burza. Cudownie było leżeć w wodzie i podziwiać czarne chmury nad górami, które rozświetlane były błyskawicami. Na szczęście burza przetaczała się w dużej odległości od nas, więc mogliśmy spokojnie korzystać z kąpieli. Tego dnia zaproszeni zostaliśmy przez ojca dyrektora Jana na ognisko. I tutaj niespodzianka. Spotkanie z ojcem Marcinem, który akurat w tym czasie przebywał w Zakopanem. Piąty dzień to wędrowanie po Krupówkach. Kupowanie pamiątek. Wieczorem niespodzianka. Ks. Proboszcz prowadzi nas tylko nie wiadomo dokąd… okazało się, że idziemy do kina i znowu tajemnica nie wiadomo, jaki film będziemy oglądać. „Uniwersytet potworny” to film, na który się świetnie bawiliśmy. Czas szybko minął i nadszedł dzień szósty, czas wyjazdu.

Oczywiście nasze wyjazdy mają bardzo ważny punkt, codzienna msza św., podczas której modliliśmy się w różnych intencjach np.: za naszych dobrodziejów, za misjonarzy. W czasie naszego wypoczynku uczyliśmy się także, że trzeba sobie nawzajem pomagać, że na górskim szlaku mówimy sobie: „dzień dobry”, itd.

Wyjazd był udany. Na pewno każdy będzie myślami wracał do tego wydarzenia. Chcemy również podziękować wszystkim, dzięki który nasz wypoczynek doszedł do skutku.